Łeba jako porządne Księstwo, musi mieć swoje legendy: Zagłada Starej Łeby..
Łeba jak każde porządne Księstwo ma swoje legendy.. zatem usiądzcie wygodnie i posłuchajcie co się stało ze Starą Łebą, która leżała po zachodniej części kanału. A było to tak….
Zbliżało się południe. Żar płynął z bezchmurnego nieba, powietrze drgało nad rozpaloną czerwienią murów, aż trudno było oddychać. Ulice miasta, zazwyczaj pełne gwaru, świeciły pustką. Zamknięto sklepy i warsztaty, właściciele gospód bezczynnie wysiadywali na progach. Tego dnia wielu mieszkańców Łeby wyjechało do Gdańska na doroczny jarmark. Rzemieślnicy powieźli swe najlepsze wyroby, obrotni kupcy korzystali z wyśmienitej okazji napełnienie pustawych już nieco mieszków, inni zaś tam właśnie mogli nabyć poszukiwane towary, przede wszystkim sieci oraz zawsze potrzebny sprzęt rybacki. Toteż wyjechali o świcie — niektórzy nawet w przeddzień — by zająć na targowym placu co lepsze miejsca. Dla pozostałych w mieście kobiet był to zwykle dzień wolny od ciągłej krzątaniny. Zrobiły więc Szybko porządek w mieszkaniach i obejściach, a następnie zabrały z sobą dzieci i udały się nad brzeg morza, aby nieco odpocząć i pogwarzyć o gospodarskich sprawach. Ucieszone swobodą dzieci zbierały różnokolorowe muszelki albo pluskały się w nagrzanej letnim słońcem wodzie.
I właśnie wtedy, jak grom z jasnego nieba, spadło na nich nieszczęście. Pociemniało nagle, zerwał się gwałtowny wicher i ostrym powiewem wzburzył powierzchnię spokojnej dotąd toni. Rozkołysało się morze, na grzbietach rosnących fal pojawiły się białe pieniste grzywy, z oddali zaś dobiegł głuchy przeciągły huk. — Burza nadchodzi, uciekajmy co rychlej! — odezwały się zewsząd głosy ostrzeżenia. Przestraszone kobiety zerwały się z miejsc, czym prędzej chwyciły dzieci za ręce i pobiegły co sił w nogach, by jak najprędzej schronić się pod zbawczym dachem.
Tymczasem siła huraganu rosła z każdą chwilą. Powietrze wypełnił przejmujący świst, przeplatany odgłosem grzmotów. Tumany sypkiego piasku uniosły się w górę i z niesamowitą szybkością pędziły w kierunku miasta, niszcząc wszystko co spotkały na drodze. Ktoś pobiegł do kościoła, by dźwiękiem dzwonów przestrzec mieszkańców okolicznych wiosek przed grożącym niebezpieczeństwem. Nadludzkim wysiłkiem, walcząc z wichurą udało mu się dotrzeć na miejsce. Zaledwie jednak wdrapał się na schody i dotknął sznurów, wieża runęła z łoskotem i zasypała nieszczęśnika warstwą gruzu. Zerwane wściekłym porywem wichru dzwony uleciały w przestrzeń, niosąc jękliwym głosem żałobną wieść do najdalszych zakątków kraju.
Nagle wiatr jakby trochę przycichł. Strwożeni mieszkańcy Łeby czym prędzej wy-biegli z domów i — przedzierając się przez zwały piasku — uciekali w głąb lądu, aby uratować przynajmniej własne życie. Już wydawało się, że ocalenie jest bliskie. Z najwyższym trudem dotarli do położonego w pobliżu miasta, porośniętego lasem wzgórza, gdzie mieli nadzieję przeczekać nawałnicę, by potem wrócić do domów i usunąć szkody. Próżno jednak wytężali wzrok — nad miastem unosiła się gruba warstwa wirujących w- powietrzu niezliczonych ziarenek piasku, przesłaniając zarysy ulic i kształty budynków.
Lecz oto wicher zawył znowu ze wzmożoną siłą, piekielne moce rozpętały się na nowo. Nieszczęśliwi rozbitkowie ujrzeli nadbiegającą od strony morza, sięgającą po niebo falę, na grzbiecie której unosiła się ogromna skrzydlata łódź. — Czarny Lewiatan! — rozległy się pełne rozpaczy głosy. — Teraz jesteśmy zgubieni!
Nieprzebrane masy wody runęły na miasto, rozlały się po okolicy, dosięgły nawet stóp wzgórza, na którym zbici w gromadę ludzie czekali z trwogą w sercach swej ostatniej godziny. Zdawało się, że nic już nie zdoła uratować ich od śmierci. Stopniowo jednak furia żywiołu słabła. Ustał wicher, przez postrzępione chmury zaczęły przeświecać skrawki błękitu. Morze wróciło w swe dawne łożysko i stało znów jak przedtem ciche, spokojne. Tylko po dawnym mieście nie zostało śladu. Ciężar mas wodnych wtłoczył je głęboko w ziemię, reszty zaś zniszczenia dokonały wędrujące piaski.
Nieprzebrane masy wody runęły na miasto, rozlały się po okolicy, dosięgły nawet stóp wzgórza, na którym zbici w gromadę ludzie czekali z trwogą w sercach swej ostatniej godziny. Zdawało się, że nic już nie zdoła uratować ich od śmierci. Stopniowo jednak furia żywiołu słabła. Ustał wicher, przez postrzępione chmury zaczęły przeświecać skrawki błękitu. Morze wróciło w swe dawne łożysko i stało znów jak przedtem ciche, spokojne. Tylko po dawnym mieście nie zostało śladu. Ciężar mas wodnych wtłoczył je głęboko w ziemię, reszty zaś zniszczenia dokonały wędrujące piaski.
Pozostały jedynie Ruiny Kościoła – zdjęcie obok…
milczący świadek zagłady nadmorskiego grodu.
Dzielni mieszkańcy Łeby nie poddali się rozpaczy, lecz zakasali rękawy i natychmiast przystąpili do zakładania nowego miasta, które istnieje do dzisiaj.
A działo się to w 1570 roku, kiedy ziemią pomorską władał sławny ród Gryfitów.
Tekst zaczerpnięty z „ LEGENDY ZE SŁOWIŃSKIEJ CHECZY”
Autor: Gracjan Bojar-Fijałkowski
Wydawca: Krajowa Agencja Wydawnicza Koszlin 1976 rok.